Poranne wstawanie i do szkoły. Tam już zaczynają się luzy, związane z końcem roku szkolnego. Jedyne co mnie stresowało do napisanie sprawdzianu z matematyki. Musiałem dostać z niego piątkę, aby mieć na koniec cztery. Udało mi się. Poczułem wielką ulgę. Reszta moich myśli opierała się na dzisiejszej imprezie dla uczniów z techników i liceów. Sumer Chill zapowiadał się rewelacyjnie. I taki też był.
Gdy czekałem z Natalką na pociąg spotkaliśmy jeszcze naszych starych znajomych, w tym mojego przyjaciela Kacpra. Postanowił jechać z nami i jeszcze jednym swoim kolegą, Igorem. Po dotarciu na miejsce, musieliśmy kierować się do autobusu miejskiego, po to, by dotrzeć do parku Lisiniec. To właśnie tam odbywała się tegoroczna impreza.
Jazda autobusem była jak przedarcie się przez piekło Dantego. Pomimo drugiego przedziału ludzie ledwo się mieścili. Biedny busik był wypełniony ludźmi aż po brzegi. Duchota i tysiące litry potu dały się we znaki. Po kilkunastu minutach udręki w tym piekle dotarliśmy na wskazane miejsce. Na starcie przywitała nas bramka spryskująca zimną wodą, co było olbrzymią przyjemnością w ten upalny dzień.
Po rozeznaniu się co gdzie jest, obejściu wszystkich food tracków z cenami wygórowanymi pod niebiosa, poszliśmy na małą plażę. Tam ja i Kacper postanowiliśmy wskoczyć w samych spodniach do stawu. Woda była wręcz cieplusia i przyjemna. Chwilę się popluskaliśmy i wróciliśmy wyschnąć.
Przyszła pora aby pójść pod scenę gdzie miał się odbyć główny koncert. Najpierw grały mniejsze kapele. Przyszedł nawet Mikser zarapować dla nas. Trochę denerwowały mnie gimbusy będąca tam. Główny koncert się nie zaczął a oni już pijani skakać zaczęli. Gdy ja trzymałem Nati na baranach, wpychali się we mnie z całych sił. Nerwy mi puściły i jednego z nich powaliłem na ziemię, a gdy drugi chciał mnie dusić, Kacper go chwycił i lekko wyjaśniliśmy chłopaczkom w rureczkach co robią nie tak.
Nadszedł czas występu SB Maffiji. Oczywiście wszystkie trzynastolatki zaczęły krzyczeć wniebogłosy. Sami raperzy świetnie poprowadzili koncert. Przed pójściem w stronę wyjścia, poszedłem jeszcze na stoisko z puszkami wygrać dla Natalki misia. Całkiem niezłe to oszustwo. Puszku ciężkie a piłki bez środka. Dałem dwadzieścia złotych i wygrałem plastikową trąbkę.
Powrót był dość zabawny. Autobus był troszkę mniej wypełniony. W pociągu była masa naszych znajomych i innych ludzi z Myszkowa. Wszyscy śpiewali co popadnie i krzyczeli jak głupi. Czułem się czasem jak z kibolami, lecz było bezpieczniej. Do domu przyszliśmy koło północy. Musiałem zjeść jeszcze połowę lodówki i dopiero mogę iść spokojnie spać. Jestem zmęczony.