Od pewnego czasu blog stał pusty, bo pojechałem z Natalką i jej rodzinką w Bieszczady. Tam zamieszkaliśmy sobie w mini domu w Dębnej. Przez brak jakiegokolwiek zasięgu, nie miałem możliwości dodawania nowych wpisów. Oczywiście, jeździliśmy co jakiś czas do Sanoka, ale był to czas zwiedzania i odpoczynku. A teraz troszkę opowiem co się fajnego działo.
Pierwsze dni były lekko deszczowe, ale do przeżycia. Dodatkowo był jeszcze z nami dziadek Natalii. Co chwilę sypał żartami i rozmawiał na wiele tematów. Pierwszego dnia poszedłem z nim nad rzekę San i od razu wskoczyliśmy popływać. Pomimo deszczu i temperatury, woda byłe przyjemna i nie chciało mi się wychodzić. Codziennie chodziłem się pluskać w wodzie. Sama rzeka była krystalicznie czysta i była nawiedzana przez ludzi z kajakami. W samym domku mieliśmy co robić. Zamieszkały sobie tam popielice. Jedna matka miała swoje gniazdo z nowo narodzonymi malcami. Co jakiś czas odwiedzała nas i przyglądała się domownikom. Jakie te zwierzątka są fajne. Wyglądem przypomina to mysz połączoną z wiewiórką. Popielice mają długi i włochaty ogon, czarne wyłupiaste oczka, szarą sierść oraz fajniutkie okrągłe uszka. Dodałbym kilka zdjęć, ale są zbyt wielkie dla wordpressa i nie mogę ich ukazać.
Sama Dębna ma kilku mieszkańców. Jest tam masa dzieci i kilu starszych znajomych. Głównie latał z nimi brat Natalki, Dominik. Jednak mieszka tam taka jedna Klaudia, co przyjaźni się tylko z moją dziewczyną. Oczywiście ma swojego chłopaka i od razu nabrałem z nim kontaktu. Spędzaliśmy wszyscy razem długie noce, siedząc i gadając na wiele tematów.
Trzeciego dnia udaliśmy się wszyscy do Sanoka do galerii. Dominik kupił sobie czapki i bluzę a Natalka nową sukienkę. Ja tylko pooglądałem telefony w sklepie RTV. Dopiero na rynku znalazłem sklep militarny i tam kupiłem sobie nóż tanto.
Następnie troszkę pozwiedzaliśmy różne lodziarnie.
Kolejnego dnia udałem się z Natalką w góry. Poszwendaliśmy się troszkę miedzy drzewami i krzakami, co jakiś czas zbierając okoliczne pajęczyny na twarz. Raz gdy Nati weszła głową w pająka na sieci, krzyknęła tak głośno, że w Mrzygłodzie ją usłyszeli. Lecz pomijając pajęcze przygody, sama wędrówka była udana. Co prawda chcieliśmy przejść się szczytami, jak rok temu, ale trasy całkiem zarosły i nic nie dało się zrobić.
Dzięki tacie Natalii, prawie, nauczyłem się łowić ryby. Jej ojciec jest zapalonym rybakiem i wraz z Dominikiem pokazali mi co i jak. Nawet zacząłem rozumieć, skąd bierze się ta cała frajda z łowienia ryb. Ja upolowałem swoje dwie rybki. Jedna mikro niczym szprotka, ale druga już była znacznie większa i zjadliwa. Niestety, następnego dnia, gdy udaliśmy się łowić zdarzyła się niezbyt fajna sytuacja. Podczas zarzucania wędką taty Natalii, musiałem zahaczyć o coś na dnie i gdy pociągnąłem, złamałem wędkę w czterech miejscach. Ja byłem załamany a wszyscy śmiali się i mówili, że zrobiłem super minę jak się wystraszyłem. Na szczęście ojciec Natalki nie ma mi tego za złe, ale drugi raz mi się nie chce iść łowić ryb.
Jednego dnia udało nam się pojechać nad Solinę. Tama była ogromna i oczywiście, dookoła usiana straganami z pamiątkami. Nati kupiła tam prezent urodzinowy dla mojej mamy i przy okazji coś dla taty. Ja tylko chodziłem i oglądam co można jeszcze ciekawego znaleźć. Nic sobie nie kupiłem, dopiero w Sanoku na rynku, w moje ręce wpadła latarka. Po chwili okazało się, że jest to bardziej paralizator. Nareszcie mam super zabaweczkę.
Gdy pobyt w Bieszczadach zbliżał się ku końcowi, robiło się coraz to cieplej. Ostatnie dni były bardzo duszne i gorące. Natalka przygarnęła sobie gniazdo popielic. Pod czas pakowania znalazłem jeszcze jedną. Ta nie należała do gniazda, które ma Natii. Musiała wypaść gdzieś bo nie umiała wrócić a była lekko starsza od tych znalezionych. Matka malca nie przychodziła, więc ja go przygarnąłem. Siedzi teraz u mnie w pokoju i co jakiś czas dostaje mleko i owocki. Samych owoców jeszcze nie je, ale mleko tylko z mojej dłoni. Mały słodziak. Niestety nie wiem, czy będę mógł go zatrzymać.
Wakacje udane, ale jeszcze jest jeden wyjazd przede mną. Ja i Nati udamy się do Skoczowa na wylegiwanie się w basenach oraz w Wiśle. Tam jest już zasięg, więc nawet przez telefon postaram się coś dodać na bloga.