Ah ta noc,
noc lepsza niźli dzień.
Za rozświetlonego przez Heliosa
promieniami dnia, pałętając się ulicami,
tedy gęstwiny ludu, oczami patrzą,
wzrokiem obrzucają.
Chcą aby być takim jak oni.
Ja tak nie mogę.
Gdy nadchodzi pora nocna,
niebo gwiaździste nad głową przez
swery niebiańskie rozjaśnione lekkim błyskiem,
pozwala swobodnie iść w myślach spokojnych
pochłoniętym.
Spacerować uwolnionym od przepychu ludu
i ich spraw doczesnych, oraz płynąć w oczarowaniu
piękna nocy.
Latarnie rozświetlają sztucznym płomieniem
drogę horyzontu. Z daleka słychać
resztki dnia, a odczuwalny podmuch chłodu przemyka
się między palcami i przyprawia o dreszcz.
Teraz wejść tylko gdzieś wysoko i wpatrywać się,
w malowniczą scenerię, pustego
od ludzkich spraw, edenu.
Historia powstania tego wiersza nie jest przepełniona zaskakującymi zwrotami akcji, napisałem go gdy w nocy szedłem przez miasto do mojej dziewczyny.
Droga była dość długa a ulice puste, gdyż była 22:00. Niebo nad głową wyjątkowe bezchmurne i ubrane w tysiące albo nawet i miliony gwiazd. W pewnym momencie pomyślałem sobie jak mi jest dobrze. Nikt mnie nie ocenia, jak to bywa w dzisiejszych czasach i nikt się mną nie interesuje. Po prostu szedłem sam przed siebie, poczułem się wolny. Tekst przyszedł mi do głowy sam a ja starałem się tylko go dobrze zapamiętać aby móc go przepisać w domu.